Iwona czyta

Kocham czytać, uwielbiam odwiedzać księgarnie i biblioteki, zawsze podglądam okładkę książki czytanej przez kogoś w miejscu publicznym. Jestem książkowym molem. Od kilku lat obiecuję sobie, że zacznę prowadzić statystyki przeczytanych książek.

Stąd pomysł na bloga, na swoisty pamiętnik przeczytanych książek.....

Zapraszam więc do mnie:)

środa, 30 lipca 2014

Bliżej, dalej

Po pierwszych kilku rozdziałach chciałam cisnąć tą książką w kąt. Zaczęła mnie razić niesamowitą ilością wulgaryzmów. Linijka za linijką, aż do obrzydzenia. Jednak coś powodowało, że czytałam dalej. Mimo, że jak mi się na początku wydawało to nie moje klimaty.
Książka ukazująca skomplikowane koligacje rodzinne a wszystko za sprawą ojca, notorycznego podrywacza i wielbiciela płci pięknej.
Trzy przyrodnie siostry spotykają się na pogrzebie swojego ojca w domu jednej z nich. Trzy siostry - trzy różne kobiety - trzy charaktery, tworzą prawdziwą mieszankę wybuchową. Rita - preferująca imprezy, wulgarna i bezpardonowa, Stella - cierpiąca na bezsenność i uwielbiająca toksyczne związki a wśród nich Matylda - poukładana weganka, samotnie wychowująca córkę Ofelię, przed którą skrywa swoją nie zawsze porządną  przeszłość. Ofelia odgrywa kluczową rolę w tej książce. Kiedy odkrywa, że matka, by ją chronić ukrywała ją przed swoją skomplikowaną rodziną, kłamiąc i zatajając fakty, zaczyna się buntować. Przybrana babcia - Adalena próbuje tłumaczyć Matyldę a w końcu wykorzystuje ją wraz z przyjaciółkami - Ide i i Satriz - do odegrania tajemniczej misji.
Któregoś dnia, już po groteskowej ceremonii pogrzebowej, znika jedna z sióstr - wyjeżdżając w nieznane z podejrzanym typem Holdemem, w którym jest zakochana. Rita, związana z nią uczuciowo, zaczyna odbierać dziwne bodźce na jawie i podczas snu. Wyrusza na poszukiwania Stelli wraz ze swoim byłym kochankiem Corneliusem, zabierają ze sobą również Matyldę. Moment ten uruchamia całą lawinę dziwnych zdarzeń, przypadkowych splotów i często niebezpiecznych spotkań. W domu zostaje Ofelia, którą Adalena wraz z przyjaciółkami "przygotowują" do pomocy mamie.
Cała książka utrzymana w magicznym klimacie. Są mikstury, zaklęcia, tajemnicza tancerka Carmen, odnaleziony na strychu obraz siedzącej tyłem nagiej kobiety itp. I mimo, że fabuła miejscami zahacza o klimaty sciene-fiction, a nawet kryminalne, jest jednocześnie doskonałym studium psychologicznym poszczególnych bohaterów. Rozczarowana zewnętrznym światem kłamstw Matylda, postanawia "zostać w łóżku", by móc nie wracać do swojej egzystencji, uzmysławia sobie swoją oziębłość uczuciową, którą zatraciła w poszukiwaniu tożsamości -  "Dlaczego nie potrafię z nikim, z nikim, nawet z własną córką, którą przecież zbudowałam ze swojego ciała, poiłam własnym organizmem - zbudować prawdziwej bliskości? Jak mam być sobą, skoro jestem nikim?" (s. 134-135). Cornelius tęskni i wątpi w sens ludzkiego istnienia, zadając sobie pytanie "Czym jest los człowieka, jeśli nie głupotą wymyśloną na potrzeby naiwnych lub nadgorliwych? Po co piąć się po jakichkolwiek schodach? (...) A nawet zakładając, że w jakiejkolwiek dziedzinie zajść można tak daleko, ze w końcu dotrze się na sam szczyt, to co takiego człowieka czeka na samej górze, jeśli nie jeszcze większa samotność niż dotychczas i jeszcze bardziej przejmująca ciemność?" (s. 314). Bardzo szybko okazuje się, że te cyniczne, balansujące na krawędzi prawa postacie przykrywają maski. Pod nimi znajdują się wrażliwi, często nieszczęśliwi ludzie, pragnący w życiu uczucia i bliskości.
Koło tej książki nie można przejść obojętnie. Tajemnicze sploty wydarzeń, skomplikowane zagadki a nawet dziwne imiona wszystkich bohaterów tworzą klimat, który wciąga i nie pozwala odłożyć lektury na półkę. Nawet takim czytelnikom, którzy nie przepadają za nurtem realizmu magicznego, w którym tworzy Marta A. Trzeciak.

"Bliżej, dalej" Marta A. Trzeciak
Wydawnictwo Innowacyjne Novae Res 
Gdynia 2014
s. 356

czwartek, 24 lipca 2014

Znaki szczególne

Paulina Wilk, pisarka i publicystka, rocznik 1980, to autorka znana z debiutu książkowego "Lalki w ogniu".
Jej kolejna pozycja to dla mnie sentymentalna podróż do krainy młodości, do czasów, kiedy życie towarzyskie kwitło na podwórku pod osiedlowym trzepakiem, wszyscy nosiliśmy jednakowe, kupowane w sieciówkach ubrania a zachodnie zdobycze cywilizacji i dalekie podróże były wyłącznie nieosiągalnym marzeniem.
Autorka  w swoich wspomnieniach "prowadzi nas przez ostatnie trzy dekady dorastania do wolności" (okładka książki). Poznajemy jej (i jakże mój własny) świat od czasów dzieciństwa do dojrzewania. Świat, w którym "są okopy i amfiteatr, trawiaste boisko i drewniana chatka "Baby Jagi", oblepiona dzieciakami od rana do wieczora. Są trzepaki i śmietniki - w sam raz do gry w podchody i ślepego dziada. Dwa kanały telewizji ściśle wyznaczające rytm naszych sobotnio-niedzielnych poranków i codziennych zabaw przed blokiem" (s. 16). Jednym słowem świat ulubionych bajek, dziecięcych zabaw w miejscach niekoniecznie bezpiecznych, ulubionych smaków dzieciństwa, przyjaźni, formowania się poglądów, poznawania nowej europejskiej rzeczywistości.
Książka w formie opowieści, bez dialogów. Czyta się, pochłania ją wręcz jednym tchem, może dlatego, ze dotyka osobiście. Dostarcza wiele wzruszeń, przypomina perełki tamtych czasów, do których wielu z nas tak obecnie tęskni. Łza zakręciła się w oku, kiedy Paulina Wilk przywołała w pamięci  ukochaną dobranockę z dzieciństwa "Zaczarowany ołówek". Któż nie pamięta wesołego chłopca z jasną czupryną, który za pomocą cudownego narzędzia wyczarowywał wszystko, co było potrzebne? "Chłopak nigdy jednak nie rysował kapryśnie ani łapczywie. Jego pomysły brały się z realnych problemów a nie zaścianek. Ołówek był antidotum na brak, nie różdżką chciwości" (s. 15). Któż w tamtych czasach  nie przekopywał śmietnika, by wybrać z niego największy kolekcjonerski skarb - puszki po zachodnich napojach czy piwie? "Wymyte i wysuszone stały potem w  różnych piramidach na półkach" (s. 33). Te puszki były swoistym talizmanem, marzeniem o lepszym życiu.
W przejmujący sposób wspomina autorka kontakty sąsiedzkie, które kwitły w szarej, smutnej polskiej rzeczywistości. Opisuje imieninowe wieczory, gdy wspólnie świętowało pół klatki schodowej, gdy i dzieci i dorośli uczestniczyli w tej ceremonii w równie ważnym stopniu. Przyszywani wujkowie i ciocie, ta "sąsiedzka rodzina stanowiła bardzo rozległy twór, a dzieci odtwarzały tę serdeczność między sobą" (s. 210). Dziś w swoim miejscu zamieszkania tworzymy twierdze, osłaniając się wysokimi płotami bądź izolując w czterech ścianach blokowisk. Nie znamy sąsiadów a pójście  z prośbą o pożyczenie szklanki cukru jest co najmniej uwłaczające, bo dziś " nie wypada czegoś nie mieć i nie być samowystarczajacym, zależność od innych jest skutecznie wykasowywana" (s. 208). Pięknie Paulina Wilk podsumowuje opis relacji międzysąsiedzkich: "Zdumiewa dziś, jak wiele sobie dawaliśmy, gdy mieliśmy niewiele. Jak naturalne było, że się prosi, dostaje, dziękuje i odwzajemnia" (s. 211).
Któż z nas dziś nie wspomina tamtych czasów? Było szaro i nieciekawie, ale bardziej przyjaźnie i ciepło. Inaczej smakował chleb i zdobywane z trudem pomarańcze. Pamiętam smak pajdy chleba spuszczanej przez mamę z okna po sznurku, gdy biegało się z kolegami do późnych godzin wieczornych i nie było czasu by zjeść w domu kolację. Pamiętam zabawy patykami, kamykami  czy gumą do skakania.  Kartki wyjęte ze skrzynki pocztowej były symbolem czyjejś miłości czy przyjaźni. Był czas na rozmowę z sąsiadką i zatrzymanie się w biegu. I mimo klucza na szyi to było szczęśliwe dzieciństwo.
"Znaki szczególne" przywołują wizję tamtych czasów z zegarmistrzowską dokładnością i repoerterska wnikliwością. Czasami miałam wrażenie, ze przeniosłam się o 35 lat wstecz i przeżywam te lata na nowo. Jednocześnie książka obnaża bezlitośnie wszystkie społeczne wady nowego systemu, demaskując ludzi, ich zachowania i bezduszność. I powoduje, że się tęskni. I mimo, że jak pisze autorka "zniknął brak" (s. 40) dziś tak naprawdę brakuje nam po prostu człowieka. I to nam bezwzględnie uzmysławia ta książka.

"Znaki szczególne" Paulina Wilk
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2014
s.249.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Dymna

Biografia niezwykła, bo niezwykła jest jej bohaterka. Książka Elżbiety Baniewicz tylko utwierdza obraz Anny Dymnej kreowany przez media, obraz, kobiety ciepłej, nie poddającej się stereotypom mody, obraz, w którym brak miejsca na plotki o aktorce, obnażanie na co dzień swojego życia prywatnego. I jeśli ktoś ma nadzieję, że odnajdzie w niej pikantne szczegóły z życia rodzinnego, to się rozczaruje. 
Biografia podzielona jest na 18 rozdziałów. Większość przedstawia sceniczną drogę aktorki, jej doskonałe kreacje zarówno teatralne, jak i filmowe, szeroko znaną działalność charytatywną, przyjaźnie z ludźmi nie tylko z branży. 
Ciekawie ujęty został rozdział o skomplikowanym związku małżeńskim z Wiesławem Dymnym. I to jedyny taki wątek ekshibicjonistyczny. Zawsze się zastanawiałam, co kierowało młodziutką, śliczną adeptką sztuki teatralnej, że związała się z taką kontrowersyjną postacią. Po lekturze mam wrażenie, że nie da się tego opisać kilkoma zdaniami. Nie mnie zresztą oceniać. Fakt niezaprzeczalny - małżeństwo z Dymnym zaważyło na dalszych losach i ukształtowało charakter młodziutkiej dziewczyny. W pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Anna Dymna urodziła się w szczęśliwej, kochającej rodzinie, pełnej zasad i ideałów. "Mama zawsze mówiła, że trzeba być uczciwym i pracowity. Ojciec, że nigdy nie wolno się sprzeniewierzyć własnym przekonaniom, choćby to nie wiadomo, jak wiele kosztowało" (s. 15). Wychowana wśród życzliwych ludzi, jednak z daleka od sztuki i książek. "W tej rodzinie umysłów ścisłych nikt nie myślał o teatrze ani o sztuce. Nawet jako o rozrywce" (s. 24). Dlatego, kiedy na ukryty talent Ani Dziadyk zwrócił uwagę mieszkający po sąsiedzku "aktor, dziwak, cudowny człowiek, legendarna dziś postać Krakowa - Jan Niwiński z żoną malarką" (s. 25) zupełnie nie w głowie jej był teatr.  Marzeniem Anny była praca "jako psycholog kliniczny (...) z więźniami, osobami chorymi psychicznie albo z nieszczęśliwymi dziećmi. Złożyła więc papiery na wydział psychologii Uniwersytetu Jagielońskiego" (s. 32). Jednak determinacja i przeczucie sąsiada oraz powolne, konsekwentne ukierunkowywanie młodej dziewczyny na tę drogę - wszystko to doprowadziło naszą bohaterkę do egzaminu do szkoły teatralnej. I mimo, że już wówczas kiełkowało w bohaterce pragnienie niesienia pomocy poszkodowanym przez życie, dziś każdy dziękuję Janowi Niwińskiemu, że nie odpuścił i walczył o Annę - aktorkę.
Oprócz wątku typowo zawodowego, w książce nie mogło zabraknąć drugiej miłości Anny Dymnej - działalności społecznej. Rozdziały "Spotkajmy się", "Mimo wszystko", "Przychodzi wena do lekarza" opisują walkę aktorki o prawo do godnego życia osób pokaleczonych przez życie. Autorka pisze: "myślę, ze przeoranie społecznej świadomości w sprawie niepełnosprawnych i ciężko chorych nastąpiło w ogromnej mierze dzięki Ani, programom telewizyjnym "Spotkajmy się", ale też jej wieloletniej działalności, w fundacji i poza nią, postawie służącej przełamywaniu mentalnych barier otaczających ludzi" (s. 363). Któż z nas nie słyszał o Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, o teatrze Radwanek, o Albertianie, wreszcie o Fundacji "Mimo wszystko"? Jest jeszcze "Małe Kilimandżaro", "Akademia Odnalezionych Nadziei" oraz całe morze pojedynczych ludzkich historii splątanych z życiem Anny Dymnej. I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, o której dowiedziałam się właśnie z biografii. Kolejna zasługa Anny Dymnej - "humanizowanie medycyny". Do tej roli zaprosił ją profesor Andrzej Szczeklik, wybitny kardiolog i pulmonolog, ordynator Kliniki Chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej w Krakowie. Ale nie będę zdradzać na czym miało to polegać. Zapraszam do fascynującej lektury książki i jej przedostaniego rozdziału na ten temat.
Biografie sławnych ludzi kojarzą się przede wszystkim z suchymi faktami okraszonymi fotografiami. To jest zupełnie inny rodzaj biografii. Książka ciepła, jak ciepła jest jej bohaterka. Książka z przesłaniem, że trzeba i warto chylić się przed ludzkim nieszczęściem. Książka o tym, że w każdej sytuacji można być sobą, że aktor niekoniecznie musi być gwiazdą i celebrytą. 
"Dymna niczego nie kreuje - ani siebie ani ludzi wokół. Daje całą siebie, taką jaka jest (...) Nie ma drugiej osoby, która uprawia ten zawód niczego nie mistyfikując" (s. 255) - to słowa jednego z najwierniejszych przyjaciół aktorki, Jana Englerta. Te piękne zdania oraz lektura książki, a właściwie całe życie jej bohaterki są jednym z dowodów na to, jakim "fenomenem socjologicznym" jest Anna Dymna.
Biografia autorstwa Elżbiety Baniewicz zawiera również bogate kalendarium - sztuk teatralnych, festiwali, programu telewizyjnego. Okraszona jest także bogato pięknymi zdjęciami. To wszystko sprawia, że czyta się ją z wielką przyjemnością i zainteresowaniem.

"Dymna" Elżbieta Baniewicz
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa 2014
s. 478

środa, 16 lipca 2014

Kwiecień w Paryżu

Opowieść o trudnej miłości osadzona w skomplikowanych wojennych czasach. Rzecz dzieje się w 1943 roku w okupowanym Paryżu. Michel Roth to młody Niemiec, który pracuje dla niemieckiego gestapo jako tłumacz. Od początku wojny nie godzi się z sytuacją: "gdyby mi było wolno tak jak im, wówczas chodziłbym gdzie tylko bym chciał, w każdym mieście. (...) Od pełnych chwały dni wkroczenia do Francji było mi ciężko na sercu." (s. 20). Wieczorami przebiera się w jedyny garnitur, by włóczyć się ulicami miasta. Ryzykuje, ale to jest silniejsze. Cały czas wierzy, ze uda mu się wyjść z wojny obronną ręką. Pewnego takiego wieczoru zauważa młodą dziewczynę - Francuzkę, córkę księgarza. Nie potrafi przestać myślec o Chantal, wybucha romans, który szybko przeradza się w coś więcej niż tylko przygodę. Okazuje się, ze ukochana i jej rodzina pracują dla francuskiego ruchu oporu. Roth musi wybrać między nienawiścią do wojny a trudnym uczuciem miłości. Chantal znika. Zrozpaczony młody człowiek za wszelką cenę próbuje odnaleźć ukochaną. Od tego momentu wątek powieści naznaczony jest krwią, przemocą i bezustanną ucieczką przed agresorem. Cięzko ranny Roth podąża śladem pięknej Francuzki....Kiedy już ją odnajdzie...No właśnie...Cały czas czytając książkę miotałam się ze swoją wizją zakończenia. A autor sprawił mi psikusa. 
Gdzie leży tajemnicze Ballenroy? Co zastanie Roth w mieście swojej ukochanej? Kim jest Antoinette? Jak skończy się miłość młodych ludzi? 
To nie jest zwykły, płytki romans. Osadzona w skomplikowanych, wojennych realiach książka na początku trochę nudzi. Wszak okupacyjna rzeczywistość to nie jest wymarzona lektura na letnie lenistwo. Im głębiej jednak tym bardziej porusza i wciąga, nasuwając czytelnikowi pytania o normalne ludzkie odruchy w czasach wojny, o uczucia i namiętności. 
Jedna rzecz może czytelnikowi przeszkadzać podczas lektury - jeżeli ktoś choć w minimalnym stopniu nie zna języka francuskiego. Mnóstwo zdań właśnie po francusku, nie przetłumaczonych. Mimo, że nie jest mi to obcy język - sama miałam  czasem trudności. Ale od czego są słowniki? Dla mnie to była dodatkowa przyjemność - odświeżyć sobie zapomniane słówka.
Wątek tej opowieści to doskonały materiał na fascynujacy film, "w klimacie "Casablanki" i "Angielskiego pacjenta" - jak głosi informacja na okładce.

Michael Wallner "Kwiecień w Paryżu"
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz
Warszawa 2007
s. 238

piątek, 11 lipca 2014

"Vietato Fumare czyli reszta z bloga i coś jeszcze"

Artura Andrusa nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. "Dziennikarz, poeta, konferansjer, radiowiec od zawsze związany z Programem 3 Polskiego Radia, autor i wykonawca tekstów kabaretowych, felietonów i piosenek, jedna  z najbardziej rozpoznawalnych i najpopularniejszych postaci na polskiej scenie kabaretowej." - głosi rekomendacja autora książki na okładce. Od siebie dodam jeszcze, że to wnikliwy obserwator i prześmiewca otaczającej rzeczywistości.
Książka to zbiór satyrycznych tekstów zamieszczanych przez autora na jego blogu, w czasopismach "Zwierciadło" i "Gazeta Lekarska". Wiele z nich znam również z recitali, na których miałam okazję bywać. I tu mała dygresja - wydaje mi się, że zdecydowanie lepiej się czyta teksty, jeśli zna się Artura Andrusa z występów publicznych. Smaczku dodaje im bowiem specyficzny, lekko znudzony tembr głosu autora, który, gdy czytam felietony, ciągle gdzieś słyszę z tyłu głowy.
Lektura to świetna okazja do poprawienia sobie nastroju, co rusz wybuchałam śmiechem, dziwiąc się niejednokrotnie, jak autor wpadł na pewne porównania, jak dobrał skojarzenia, gmatwając sytuacje w taki sposób, że na końcu zawsze jesteśmy w punkcie wyjścia. 
Teksty Artura Andrusa ukazują wiele sytuacji dnia codziennego przedstawionych w krzywym zwierciadle. Czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile absurdów i satyry znajduje się wokół nas, wiele sytuacji prowokujemy sami. Nie zauważamy śmiesznych reklam, dziwnych skojarzeń, nie potrafimy śmiać się z otaczajacych nas paradoksów. Uzmysławia nam to lektura tej książki a jej autor nieustannie zachwyca tą rzadką cechą, jaką jest umiejętność wnikliwej obserwacji przez pryzmat satyry i poczucia humoru. Chociaż sam Andrus przedstawia siebie zupełnie inaczej sugerując w jednym z felietonów "...proszę mi w rodzinnym Sanoku wybudować wodospad. Będzie to akt o wymiarze symbolicznym. Przecież od lat zawodowo zajmuję się laniem wody" ("Zasłyszane, przeczytane, zobaczone, benefis" s. 208). No cóż, jeśli o mnie chodzi....nie mam nic przeciwko Wodospadowi Niagara, panie Arturze.

Artur Andrus "Vietato Fumare, czyli reszta z bloga i coś jeszcze"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2014
s.362.

niedziela, 6 lipca 2014

Kamerdyner

Książka trochę mnie rozczarowała, wyobrażałam sobie, że będzie to "prawdziwa historia czarnego służącego białych prezydentów", czyli opowieść o jego pracy w Białym Domu i życiu prywatnym. Dlatego też tak długo zwlekałam z obejrzeniem filmu. A tu niespodzianka... Książka rządzi się swoimi prawami a film swoimi.
"Kamerdyner" Wila Haygooda to podzielona na 3 części opowieść, które spina osoba Eugena Allena. Część pierwsza to historia dotarcia do kamerdynera, uzyskanie zgody jego i małżonki na pokazanie "służby" w Białym Domu szerszemu światu.  Część druga to zmagania producentów, scenarzystów i całej filmowej ekipy z przeciwnościami losu, na jakie napotykali podczas produkcji filmu. Desperacja osób zafascynowanych historią poruszyła mnie bardzo, szczególnie zawzięcie znanej hollywódzkiej producentki filmowej - Laury Ziskin. Ta ciężko chora na raka kobieta, do ostatnich chwil swego życia  pukała do drzwi sponsorów, a na łożu śmierci wymogła od współpracowników, że doprowadzą dzieło do końca. Na marginesie - wydawało mi się, że w Stanach łatwiej zdobywa się środki na produkcję filmów. Część trzecia to krótka historia pięciu prezydentów walczących z problemem rasowym. Świetnie i prosto napisana - do zrozumienia przez zwykłego czytelnika, niekoniecznie interesującego się dogłębnie historią USA.
Kamerdynera czytało się bardzo przyjemnie. Zachwyca osobowość Eugena Allena, prostego człowieka, wychowanego na plantacji bawełny, który zbyt szybko traci rodziców i wyrusza w świat na poszukiwanie szczęścia. To szczęście, mimo trudnych dla czarnoskórych czasów, spotyka go szybko. Najpierw za sprawą matki właściciela plantacji, która opiekuje się nim i przyucza do zawodu służącego, później dzięki przypadkom prowadzącym naszego bohatera do drzwi Białego Domu. Po lekturze od razu obejrzałam film - to świetne uzupełnienie książki a jednocześnie przyjemna dawka historii. 
Wzrusza osoba kamerdynera, niezwykle dyskretnego "świadka historii", który swoim wyczuciem i taktem, pracując dla 8 kolejnych prezydentów USA i wytrwale walcząc o prawa swoich współpracowników, zjednał sobie tyle sympatii. Żona Reagana - Nancy - zaprasza go wraz z żoną na uroczysty obiad do Białego Domu a "dzieci kilku prezydentów wciąż go miały na swoich listach osób, którym należy wysłać karty świąteczne". (s. 34).
Książka prosta lecz przejmująca, wzbogacona ciekawymi ilustracjami. Wraz z seansem filmowym stanowi miły dodatek do kilku letnich wieczorów. Polecam.

"Kamerdyner" Wil Haygood
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa 2013
s. 182.