Dziennik Helgi.
Jakoś ostatnio w klimatach wojennych obraca sie moje czytelnicze zafascynowanie.
Dziennik Helgi to, jak głosi podtytuł, świadectwo dziewczynki o życiu w obozach
koncentracyjnych. Kiedy zaczyna się wojna nasza bohaterka ma niespełna 9 lat,
jest wesołą, rezolutną żydowską dziewczynką zamieszkującą wraz z rodzicami w
czeskiej Pradze. Wojna zastaje jej rodzin, burząc wszelkie dotychczasowe plany,
jednak rodzice walczą, by ich córka mogła dalej kontynuować naukę i próbuja zapewnić jej beztroskie dzieciństwo. Pod datą "lato 1941r." Helga napisała: „I znów wakacje (…) została tu tylko Ewa.
Całe dnie spędzamy razem. Przy domu Ewy jest mały ogródek, tam się bawimy (…).
Rodzice też się przyjaźnią. W niedzielę, przy ładnej pogodzie, urządzamy
wspólnie małe wycieczki. A jak pada odwiedzamy się” (s. 31).
Helga notuje wszystkie wydarzenia tamtego okresu,
począwszy od roku 1938, kiedy to ogłoszono mobilizację w Czechosłowacji aż do chwili
powrotu do rodzinnej Pragi, czyli w maju 1945. Jest to zapis wydarzeń okupacji tego kraju, warunki
bytowe, jakie w nim panowały oraz realia życia ludzi w terezińskim getcie. To pamiętnik tułaczki dziewczynki po obozach
koncentracyjnych, wzbogacony ilustracjami autorstwa dziewczynki.
Dziennik jest przerażający, mimo braku jako takich
opisów okrucieństwa (no może poza małymi wyjątkami). Przerażający, pewnie
dlatego, że los wojennej tułaczki rówieśników Helgi i ich rodzin opowiedziany jest
właśnie ustami małego dziecka. Małego ale jakże dorosłego. Gdyby nie informacja
w początkowych akapitach książki, że jej autorka jest dziewięcioletnią
dziewczynką, nie sposób się domyślić, że te mądre, bardzo dojrzałe wynurzenia i
obserwacje są pisane ręką uczennicy szkoły podstawowej. Jak szybko musiały
dorosnąć dzieci wojny? Jak dojrzałe kotłowały się w nich emocje? Ile potrafiły
przetrwać? „Przecież nie powiem mamie, że
już nie mogę. Jak może mi pomóc? Przecież sama, biedactwo, jest równie zmęczona
jak ja”. (s. 66). A przecież wiadomo, że to okres bólu, cierpienia i
upokorzeń, jakich nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić. „Wielu, ba, na pewno wszyscy płaczą w duchu, ale nie okazujmy
wzruszenia. Żeby Niemcy się cieszyli? Nigdy! Wszyscy mamy dość sił, żeby się
przemóc. Czy mamy się wstydzić za nasz wygląd? Za gwiazdy? Numery? Nie, to nie
nasza wina, za to powinien się wstydzić ktoś inny. Świat jest naprawdę dziwny”.
Zawsze wydawało mi się, że w tym okresie bezsensu,
marazmu i marzeń o wolność nie ma miejsca na radość. Jednak ta mała dziewczynka
swoimi słowami uzmysławia mi, że ludzie walczyli w tej beznadziei o odrobinkę szczęścia. Małe radości pozwalają wytrwać w wierze i nadziei przy życiu, kiedy
już brak sił a wszystko wydaje się bezsensowne. Pierwsze miłości, randki,
swoiste celebrowanie świąt i uroczystości rodzinnych, oczywiście na miarę
ówczesnych warunków, tort na Dzień Matki stworzony ze żmudnie ciułanego cukru i
margaryny, wieczorek taneczny, upominki z okazji Chanuki….
Opisy obozów koncentracyjnych, bestialskiego
traktowania i upokarzania ludzi, ocierania się o śmierć a z drugiej strony
opisy tych małych przebłysków radości, opisy konstruowane przez małą, niewinną
istotę, która nagle musiała szybko dorosnąć - wszystko to składa się na książkę
tragiczną, ale równocześnie bardzo budującą. A końcowy wywiad z autorką jeszcze
potwierdza tu moje odczucia. Ludzie w chwilach tragicznych potrafią wiele
wytrzymać, bo wspierają się w swojej niedoli, są razem i to pomaga im dotrwać.
"Dziennik Helgi" Helga Weissowa
Wydawnictwo Insignis Media
Kraków 2013
s. 253
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz