Nie będę Francuzem (choćbym nie wiem jak się starał)
Książka o złożonym tytule i intrygującym podtytule - "Uroki życia w Bretanii".
Autor, Mark Greenside, to amerykanin z krwi i kości, na co dzień mieszkający w Kalifornii. W któreś wakacje, wbrew sobie, wyjeżdża ze swoją dziewczyną do Francji. Wynajmują dom, który żeby w nim zamieszkać muszą doprowadzić do porządku, przez kilka dni szorując go i odkażając. Te szalone wakacje zmieniają życie pisarza. Krótko przed wyjazdem do swego rodzinnego kraju, pod wpływem impulsu i zaprzyjaźnionej sąsiadki - Francuzki, kupuje dom "w zabytkowej miejscowości z charakterem".
Od tej pory jego życie kręci się wokół dwóch światów, umiejscowionych w jakże odmiennych kulturach. Mark nie zna języka francuskiego, co gorsze nie zna tradycji i zwyczajów panujących w Bretanii. A to zwyczaje bardzo odmienne od amerykańskich. Francuskie "c`est normal" będzie od tej pory prześladować autora, zdanie, które z czasem znienawidzi. Amerykańska punktualność, nonszalancja czy też praktyczność przeciwstawia się w tym rozdwojeniu francuskiej obojętności wobec czasu, elegancji czy czystości. Bretania zaskakuje gościnnością na każdym kroku: "Od pietnastu lat mieszkam w Oakland Hills i nie znam żadnego z sąsiadów. Jestem we Francji od niespełna miesiąca i znam dwie rodziny, z których jedna nie mówi po angielsku, i prowadzę bardziej ożywione życie niż w Stanach. Przez całe życie gardziłem bliskością, wspólnotą, okazywaniem uczuć, komitywą, wścibstwem, zależnością (...) a tu, w Bretanii, w miasteczku zamieszkanym przez pięćset osób, czuję, ze właśnie tego pragnę: przytulności, poczucia więzi, sąsiedzkości, swojskości, świadomości, że jest miejscem, gdzie ludzie cię znają, niezależnie od tego kim i skąd jesteś" (s.49-50)
Książka nie jest opisem miejsc wartych zwiedzania, chociaż zawiera ilustracje przedstawiające malownicze krajobrazy tego regionu Francji. Jest opisem sytuacji i zdarzeń, niejednokrotnie komicznych, wynikających ze zderzenia dwóch jakże przeciwstawnych kultur oraz braku znajomości języka. Najdosadniej opisał to autor przedstawiając pomysł na zorganizowanie w Bretanii swoich 50-tych urodzin z amerykańskimi i francuskimi gośćmi.
Książka zawiera bardzo ważne przesłanie: człowiek jak kameleon, potrafi dostosować się do kultur, przyjąć zwczaje miejsc, w których przybywa. I to zasady wynikające zarówno z życia praktycznego, jak i społecznego. "W USA nigdy nie zauważam brudu, kurzu, zniszczeń, tylko bałagan. W USA zajmuję się organizowaniem. We Francji - sprzątam. (...) To musi mieć coś wspólnego z francuską dbałością o czystość i wygląd i z moją obawą, że stanę się źródłem zarazy w tym kraju, zostanę wziętym za Angola, obrażę albo rozczaruję tych, którzy tyle dla mnie zrobili (...) To Francja: sprzątam, więc jestem." (s.136).
Dla mnie lektura szczególna. Francja, mimo, że nie miałam okazji zobaczyć jej z bliska, zawsze była tematem moich zainteresowań, zwłaszcza językowych. Książka zawiera dużo zdań po francusku, dlatego czytałam ją z wielką przyjemnością, przypominając sobie to i owo. I utwierdziłam się również w przekonaniu, że tym pięknym krajem można się zafascynować. Bo tam "małe rzeczy stają się wielkie, zwykły kwiat, bonjour ca va, szklanka wody. (...) To jest dobry sposób na życie" (s. 134).
Polecam lekturę, napisaną z niezwykłym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Poczucie humoru i dystans w takiej sytuacji, w jakiej znalazł się autor, muszą być zachowane, bo przecież "dwie miłości i dwa życia to nie jest łatwa sprawa". (s.233).
"Nie będę Francuzem (choćbym nie wiem jak się starał)" Mark Greenside
Wydawnictwo Świat Książki'
Warszawa 2009
s. 233.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz